23 czerwca 2024

Philip Vander Elst: Patriotyzm i wolność - libertariańska obrona narodowej suwerenności

Zapraszamy do przeczytania oryginału i wsparcia autora

 

Od redaktora

 

Jest to kolejny tekst pochodzenia brytyjskiego, który publikujemy na portalu FNL. Tym razem jego autorem jest Philip Vander Elst - dziennikarz i działacz w think tankach takich jak Centre for Policy Studies i Institute of Economic Affairs. Argumentuje on, że dla utrzymania wartości demokratycznych zgubna jest wizja silnych ponadnarodowych organizacji czy wręcz rządów, takich jak Unia Europejska. Dla niego (i dla nas również) prawdziwą alternatywą dla nich i podstawą dla rozkwitnięcia wolności jest zdecentralizowane państwo narodowe.

 

Widzę podobieństwo między "holistyczną" wizją nacjonalizmu moją i autora. Dla niego, patriotyzm i nacjonalizm ostatecznie nie sprowadza się do dbania o swój naród, lecz do szerzenia uniwersalnych liberalnych wartości na inne nacje, w szczególności te zmagające się z despotyzmem. Jak najbardziej zadowala mnie to, że są nacjonaliści, którzy również postrzegają swoją ideę w ten sposób. Do tego tekstu mam jednak pewną wątpliwość, mianowicie myślę, że autor myli libertarianizm z liberalizmem klasycznym. Widać to szczególnie w części traktującej o migracjach, gdyż przedstawione tam poglądy i argumentacja bardziej pasują do tej drugiej ideologii. Libertarianom nie wystarczy to, że "prawo kraju do kontrolowania swoich granic i ograniczania imigracji jest istotnym elementem jego suwerenności narodowej", mogą się nawet z takim prawem nie zgadzać. Problem migracji ludzi w ideologii narodowo-libertariańskiej/narodowo-wolnościowej będzie wymagał rozpatrzenia w następnych naszych publikacjach.

 

Ostatecznie jednak polecam zapoznanie się z niniejszym tekstem, szczególnie, że znajdujące się w nim odniesienia do czasów i postaci sprzed XIX wieku może stanowić wartościowy wstęp do najbliższej publikacji Łukasza G. Powierży tyczącej się faktycznych początków idei narodowo-liberalnych. Niebawem ukaże się ona na naszym portalu.

 

***

 

75 lat temu, kiedy Wielka Brytania walczyła o swoje życie i wolność Europy, żadna ważna grupa opiniotwórcza nie kwestionowałaby wartości patriotyzmu ani znaczenia zachowania i pielęgnowania naszego narodu jako ośrodka oporu wobec hitlerowskiego totalitaryzmu. Duma z naszego dziedzictwa, poczucie związku z przeszłością i osiągnięciami naszych przodków były nie tylko drugą naturą milionów ludzi w Wielkiej Brytanii w 1940 r., ale były szeroko podzielane w całym anglojęzycznym świecie i pomogły zmobilizować opinię publiczną przeciwko Hitlerowi. Mężczyźni i kobiety w Stanach Zjednoczonych i dominiach brytyjskich czerpali siłę i inspirację w tych latach kryzysu ze swoich wspólnych korzeni historyczno-kulturowych, co celebrowano w literaturze i muzyce, na ekranie i w prasie, od jednego krańca świata do drugiego. Penguin Books, żeby przytoczyć typowy przykład, opublikowało w tym okresie dwie antologie – Portrait of England i Forever Freedom – które są skarbnicą prozy i wierszy celebrujących historię naszej wyspy. Wyśpiewują pochwałę naszej wsi i instytucji, naszych tradycji i ludzi, słowami Szekspira i Miltona, Emersona i Whittiera, Burke'a i Jeffersona oraz niezliczonych innych.


Dziś jednak takie nastroje budzą irytację i są powszechnie wyśmiewane przez tak zwaną opinię „liberalną” jako przestarzałe, ograniczone, a nawet (w oczach niektórych) „rasistowskie”. Zamiast tego wmawia się nam, że państwo narodowe jest anachronizmem i że prawdziwie oświeceni ludzie powinni przyjąć, jako cel długoterminowy, ponadnarodową wizję rządu światowego. W międzyczasie argumentuje się, że zamiast nostalgicznie trzymać się idei suwerenności narodowej, utrzymanie pokoju i współpracy międzynarodowej wymaga w przypadku Europy ciągłej pracy w kierunku ustanowienia jednego państwa europejskiego. Cytując słowa Philipa Kerra (Lorda Lothiana), napisane w latach trzydziestych XX wieku i wywieszone w widocznym miejscu w Centrum dla zwiedzających budynku Parlamentu Europejskiego w Brukseli: „Suwerenność narodowa jest podstawową przyczyną najbardziej rażącego zła naszych czasów i stałego marszu ludzkości z powrotem do tragicznej katastrofy i barbarzyństwa… Jedynym ostatecznym lekarstwem na to najwyższe i katastrofalne zło naszych czasów jest federalna unia ludzi”.


W artykule tym nie przyjmuje się żadnego z tych twierdzeń. Wręcz przeciwnie, będę argumentować, że dążenie do zniesienia suwerenności narodowej i stworzenia państwa europejskiego, a także ideał rządu światowego stanowią zdradę międzynarodowej tradycji liberalnej i stanowią poważne zagrożenie dla długoterminowego przetrwania wolności i demokracji. Prawdziwy internacjonalizm nie ma na celu, tak jak Unia Europejska, tworzenia nowych struktur władzy państwowej w celu sprawowania władzy nad wcześniej niezależnymi narodami. Raczej ucieleśnia i wyraża ducha hojnej sympatii i współpracy między suwerennymi krajami, opartej na wzajemnym szacunku dla wspólnych tradycji, instytucji i wolności. Daleki od żądania zniszczenia patriotyzmu, liberalny internacjonalizm uznaje kluczową rolę, jaką odgrywa w łączeniu i utrzymywaniu wolnych społeczeństw. W artykule tym będę także argumentował, że powszechne przekonanie, że nacjonalizm jest „podstawową przyczyną” wojen i „najbardziej rażącym złem naszych czasów”, jest historycznie niedokładne, filozoficznie pogmatwane i politycznie naiwne. I wreszcie, aby przeciwstawić się powszechnemu zarzutowi, że „brexitowcy” i inni przeciwnicy integracji europejskiej są antyeuropejskimi ksenofobami, w niniejszym tekście dowodzę, że w przeciwieństwie do dziesięcioleci propagandy UE i jej zwolenników, prawdziwa chwała Europy i tajemnica jej kreatywności i dynamizmu jako cywilizacji polegają na decentralizacji i różnorodności, a nie na wielkości i imperium.

 

Związek między patriotyzmem, narodowością i internacjonalizmem

 

Aby zacząć rozumieć libertariańsko-internacjonalistyczny argument za patriotyzmem i suwerennością narodową, cofnij się w czasie do spotkania politycznego, które odbyło się pewnego jesiennego dnia w wiktoriańskiej Anglii. Tam, w przemówieniu w Dartford w hrabstwie Kent 2 października 1886 roku, lord Randolph Churchill podkreślił wyzwoleńczą rolę, jaką Wielka Brytania odegrała w historii Europy od XVI wieku:

Sympatia Anglii do wolności oraz niezależności wspólnot i narodów” – oświadczył – „ma starożytne korzenie i stała się tradycyjnym kierunkiem naszej polityki zagranicznej… To głównie wysiłki angielskie uratowały Niemcy i Niderlandy przed despotyzmem króla Hiszpanii Filipa II, a po nim przed despotyzmem króla Francji Ludwika XIV. To wysiłki angielskie uchroniły wolności Europy przed wyniszczającą tyranią Napoleona.” Ponadto „w naszych czasach” – podsumował – „nasz naród zrobił wiele, czy to poprzez bezpośrednią interwencję, czy poprzez energiczne wsparcie moralne, aby ustanowić na solidnych fundamentach wolność Włoch i Grecji.

Gdyby lord Randolph nie zmarł później w tak bardzo młodym wieku, mógłby zakończyć swoje podsumowanie wyzwoleńczej roli Wielkiej Brytanii w historii Europy z 1886 r. odnotowaniem, że wraz ze swoimi sojusznikami i pod przywództwem własnego syna wyzwoliła ona kontynent europejski od plag nazizmu i faszyzmu w 1945 roku.

Kilka lat przed przemówieniem lorda Randolpha Churchilla w Dartford podobną nutę poruszył starszy współczesny wiktoriański J.R. Wreford (1800–1881), który napisał słynny wiersz zawierający następujące pamiętne wersety:

Panie, modlimy się za całą ludzkość,

Z każdego klimatu i wybrzeża,

Wysłuchaj nas dla naszej ojczyzny,

Krainy, którą kochamy najbardziej…

 

Mamy tu więc do czynienia z dwoma typowymi przejawami XIX-wiecznego patriotyzmu brytyjskiego, które wymownie świadczą o tym, że miłość do własnego kraju w żaden sposób nie oznacza braku szacunku czy sympatii dla kultur, instytucji , patriotyczną lojalność czy interesy innych narodów, tak jak nasza miłość do naszych rodzin nie przeszkadza nam w budowaniu dobrych relacji z przyjaciółmi i sąsiadami, a nawet z obcymi. To, że tak powinno być, nie powinno nas dziwić, pomimo całej politycznie poprawnej globalistycznej i proeuropejskiej propagandy na temat rzekomo „samolubnej” i „bigoteryjnej” natury „nacjonalizmu”.

Chociaż prawdą jest, że ludzka sympatia i poczucie solidarności są naturalnie najsilniejsze, gdy odzwierciedlają poczucie wspólnych interesów i tożsamości zakorzenionej we wspólnych wartościach i wspólnym dziedzictwie, nie oznacza to, że pozostają zamknięte w tych granicach. Najpierw rozwijamy nasze poczucie więzi z innymi w ramach tych „małych plutonów”, o których Edmund Burke, ojciec brytyjskiego konserwatyzmu, tak licznie wypowiadał się w XVIII wieku – to znaczy w naszych rodzinach, miejscowościach i regionach. Ale potem, w wyniku naturalnego procesu doświadczeń i odkryć, zaczynamy dostrzegać nasze powiązania z szerszą społecznością i uczymy się identyfikować z krajem i narodem, którego język i kultura odgrywają tak kluczową rolę w kształtowaniu naszych umysłów i życia. Jeśli ponadto dorastaliśmy w liberalnej demokracji, takiej jak Wielka Brytania, nauczymy się także identyfikować z innymi społeczeństwami, które podzielają nasze zaangażowanie na rzecz wolności i praworządności – zwłaszcza jeśli, jak Australia, Nowa Zelandia, Kanada czy Stany Zjednoczone są z nami historycznie związani jako dawne kolonie. Innymi słowy, sympatia ludzka wyrasta w sposób naturalny z poszerzającego się kręgu stowarzyszeń, a sam fakt, że kochamy nasz kraj i jesteśmy dumni z jego osiągnięć i tradycji, pomaga nam docenić wrażliwość i uczucia patriotyczne innych narodowości, a także może wydobyć z nas to, co najlepsze, a nie to, co najgorsze.

 

Patriotyzm jest szlachetnym uczuciem, dającym się pogodzić z innymi zobowiązaniami

 

Jak ujął to dawno temu brytyjski konserwatywny filozof i mąż stanu Arthur Balfour (1848-1930) w swoim wykładzie z 1913 r. na temat „Narodowości i samorządności”:

Poczucie narodowości należy do grupy takich uczuć, dla których niestety nie ma wspólnej nazwy. Lojalność wobec kraju, partii, konstytucji, suwerena narodowego, wodza plemiennego, kościoła, paktu, wyznania, są charakterystycznymi okazami tej klasy. Mogą być źle ukierunkowani, ale to właśnie dzięki takiej lojalności możliwe jest społeczeństwo ludzkie; dzięki nim jest ono szlachetne. Im zawdzięczamy możliwość poświęcenia zysku czy samego życia dla czegoś, co całkowicie wykracza poza czysto osobiste interesy. Dlatego też, czy są mylne czy nie, zawsze jest w nich odrobina wielkości, lecz należy zauważyć, że ten rodzaj lojalności nazywamy patriotyzmem, choć wyraża proste uczucie, nie musi mieć wyłącznego zastosowania, może obejmować znacznie więcej niż tylko kraj czy rasę, a te różne patriotyzmy nie muszą i nie powinny się wzajemnie wykluczać.

Nie jest zatem przypadkiem, że ten szkocki i brytyjski patriota po wiekach cierpień i wygnania żywił hojną sympatię dla narodowych dążeń Żydów. Nic dziwnego, że użyczył swojego nazwiska słynnej deklaracji z 1917 r. („Deklaracja Balfoura”), obiecującej brytyjskie wsparcie dla przywrócenia żydowskiej ojczyzny w Palestynie.[1] Nie jest to zaskakujące, ponieważ cytat z Lorda Randolpha Churchilla ujawnił, że patriotyczna XIX-wieczna liberalna Anglia otwarcie broniła i wspierała powstające ruchy liberalne i narodowe we Włoszech, Grecji i Belgii, podczas gdy wcześniejsza Anglia walczyła ramię w ramię z Holendrami przeciwko imperialnym armiom hiszpańskiego Filipa II w druga połowa XVI wieku. To właśnie patriotyczna empatia, wiara w wolność oraz poczucie czci i wdzięczności dla jej niezrównanego dziedzictwa skłoniły Byrona (1788 -1824) do wzięcia udziału w walce Grecji o niepodległość od tyranii Imperium Osmańskiego. To był duch, który zainspirował takie słynne wersety z jego wiersza Wyspy Grecji:

Góry patrzą na Maraton –

A Maraton patrzy na morze;

I rozmyślając tam godzinę samotnie,

Śniło mi się, że Grecja może być jeszcze wolna;

Za stanie na perskim grobie,

Nie mogłem uważać się za niewolnika.

 

Zatem na poziomie teoretycznym absurdem jest nie tylko uważać patriotyzm i lojalność wobec państwa narodowego za główną przyczynę nienawiści i konfliktów między narodami i krajami, ale jest to także analfabetyzm historyczny. Z wyjątkiem konfliktów plemiennych w obrębie prymitywnych społeczności i kontynentów, więcej wojen wywołały podziały religijne i ideologiczne oraz ambicje dynastyczne potężnych monarchów i książąt, niż siły ludowego nacjonalizmu. Na przykład wojny średniowieczne w Europie były zazwyczaj albo waśniami rodzinnymi pomiędzy rywalizującymi monarchami, spokrewnionymi ze sobą więzami krwi lub małżeństwem, albo walką o władzę pomiędzy tymi monarchami a ich zbuntowanymi baronami, albo pomiędzy papieżem reprezentującym Kościół i Świętym Cesarzem Rzymskim lub innym świeckim władcą. Później trzęsienie ziemi w okresie reformacji zapoczątkowało trwające półtora wieku krwawe spory religijne między katolikami i protestantami, podczas gdy Europa Środkowa i Bałkany były sceną powracającego konfliktu między islamem a chrześcijaństwem, przypominającego w swej zaciekłej intensywności kosztowne bitwy w Palestynie pomiędzy chrześcijanami i Saracenami podczas wczesnych wypraw krzyżowych.

Dlatego też przedstawianie nacjonalizmu jako nieuniknionego lub głównego źródła podziałów i konfliktów zbrojnych na świecie jest nie tylko nieprawdziwe; jest to również niesprawiedliwe, ponieważ niektóre wojny zostały faktycznie wywołane próbami stłumienia, a nie wspierania sprawy narodowego samostanowienia. Jak zauważył jeden ze współczesnych historyków i krytyków integracji europejskiej, dr Alan Sked:

[…] nacjonalizm ma wiele zalet: godzi klasy, łagodzi różnice regionalne i daje zwykłym ludziom poczucie wspólnoty, dumy i historii. Europejscy nacjonaliści sami szukają właśnie tych korzyści z „ideału europejskiego”. Ironią jest zatem to, że powinni winić za wojnę wyłącznie nacjonalistów państw narodowych, gdyż dokładne przedstawienie współczesnej historii Europy pokazałoby, że przyczyną była w dużej mierze odmowa ponadnarodowych państw dynastycznych – imperiów osmańskiego, habsburskiego i napoleońskiego – zezwolenia na narodowe samostanowienie. Podobnie w XX wieku to starania cesarza o władzę światową […] i rasistowski bełkot Hitlera doprowadziły do ​​światowego konfliktu, krótko mówiąc, była to widoczna zbędność państwa narodowego i tęsknota za władzą kontynentalnych imperiów, które w poprzednich wiekach nieraz prowadziły do ​​negacji cywilizacji europejskiej.[2]

 

Tyrania, nie nacjonalizm - wspólny czynnik stojący za większością wojen

 

Tutaj dochodzimy do prawdziwego sedna sprawy, a mianowicie tego, że główną przyczyną nienawiści i wojen nie jest istnienie różnorodności narodowej i suwerenności, ale to, co Biblia opisuje jako „upadłą” (lub w języku świeckim – niedoskonałą) naturę ludzką. „Z serca bowiem pochodzą złe myśli” – powiedział Jezus w Nowym Testamencie (Mt 15,19), zatem kiedy wadliwa natura ludzka jest kuszona i skażona przez nadmierną koncentrację władzy, nieuniknione skutki są równie katastrofalne dla stosunków międzynarodowych, jak są wrogie pokojowi i wolności w poszczególnych krajach. Sugeruje to zatem, że prawdziwą lekcją historii, jak sugeruje analiza dr Skeda, jest to, że apetyt na władzę i dominację despotów i oligarchii był wspólnym czynnikiem stojącym za tak wieloma wojnami. Co więcej, najkrwawszymi z tych konfliktów były te, w których drapieżne pragnienie władzy zostało wzmocnione przez nietolerancyjne i agresywne ideologie, które nie miały nic wspólnego z patriotyzmem czy nacjonalizmem w zwykłym tego słowa znaczeniu.


Na przykład miliony, które zginęły w wielkich pożogach w Europie i na świecie na przełomie XVIII i XIX wieku, a także w naszych własnych, niedawnych i strasznych pożogach XX wieku, stały się ofiarami rewolucyjnego jakobinizmu, bonapartyzmu, nazizmu i komunizmu – ruchów i ideologii, które wykraczały poza zwykłą lojalność narodową i zamiast tego odwoływały się lub w równym stopniu do rasy, klasy, kultu bohaterów lub utopizmu. W rezultacie druga wielka lekcja, jakiej nas uczą, jest dokładnie odwrotna do tej, jaką wyciągnęli europejscy federaliści i inni zwolennicy pannacjonalizmu i rządu światowego. Suwerenność narodowa i lojalność wobec państwa narodowego, nie będąc kluczem do otwarcia wojennej puszki Pandory, są jednymi z podstawowych filarów wolnego i pokojowego porządku międzynarodowego, ponieważ reprezentują strukturę instytucjonalną i zdecentralizowany ośrodek nastrojów, a zatem skuteczną przeszkodą w budowie transnarodowych totalitarnych bloków władzy i ideologii. Co więcej, wpajając miłość do ojczyzny w sercach mężczyzn i kobiet, patriotyzm i poczucie wspólnoty narodowej pomagają motywować ludzi do obrony odziedziczonych praw i wolności, mobilizując w ten sposób potężne siły emocjonalne przeciwko rzeczywistemu i potencjalnemu uciskowi. Co jeszcze ocaliło Wielką Brytanię w 1940 roku, zmotywowało ruchy oporu w okupowanej przez nazistów Europie i ostatecznie pokonało Hitlera? Co jeszcze motywowało Polaków do przeciwstawienia się sowieckiej i komunistycznej tyranii, gdy ich kraj znajdował się w niewoli za żelazną kurtyną w tych długich i mrocznych latach między 1945 rokiem a upadkiem muru berlińskiego w 1989 roku?

 

Choć może być zrozumiałe, że wielu szczerych zwolenników europejskiego ideału „coraz ściślejszej unii” nie dostrzega związku między patriotyzmem a wolnością i szczyci się tym, co uważają za nadrzędną motywację i znajomość historii, niemniej jednak ironią losu jest to, że że wydają się nieświadomi stopnia, w jakim ich ponadnacjonalistyczna wizja państwa europejskiego lekceważy spostrzeżenia jednego z największych europejskich filozofów polityki.

Ponad dwieście lat temu wielka postać francuskiego oświecenia, Monteskiusz (1689 – 1755), zwrócił uwagę na sposób, w jaki, w przeciwieństwie do Azji, geografia i topografia Europy wzniosła naturalne bariery dla despotyzmu, ponieważ sprzyjały fizycznemu rozproszeniu narodów, a co za tym idzie decentralizacji władzy. Jak to ujął w swoim słynnym traktacie O duchu praw:

W Azji zawsze istniały wielkie imperia: w Europie takie imperia nigdy nie mogłyby istnieć. Azja ma większe równiny; jest podzielona na znacznie bardziej rozległe części przez góry i morza… W Europie naturalny podział tworzy wiele narodów o umiarkowanym zasięgu, w których prawe rządy nie są sprzeczne z utrzymaniem państwa… To właśnie ukształtowało geniusz wolności i sprawiło, że ​​każda część jest niezwykle trudna do podboju i ujarzmienia przez obce mocarstwo.

Czytając te słowa, trudno sobie wyobrazić, że Monteskiusz nie przyjąłby z radością historycznego wyboru Brytyjczyków w referendum w 2016 r. za opuszczeniem Unii Europejskiej, zachęcającego innych obywateli Europy do przeciwstawiania się antyliberalnemu celowi, jakim jest coraz ściślejsza integracja europejska.

 

Suwerenność, wolność i problem masowej imigracji

 

Związek pomiędzy suwerennością narodową a wolnością jest niezwykle istotny dla wiecznie drażliwej i kontrowersyjnej kwestii imigracji. Poprawni politycznie „liberałowie” zawsze sugerują, że chęć ograniczenia imigracji jest moralnie podejrzana lub naganna, ponieważ rzekomo wynika z ksenofobicznej niechęci do obcokrajowców, a zatem jest bigoteryjna i rasistowska. Nawet gdy naciski polityczne zmuszają je do uznania uzasadnionych obaw obywateli dotyczących wpływu masowej niekontrolowanej imigracji na szkoły, szpitale, mieszkania i transport, robią to niechętnie, zawsze chcąc zmienić temat na potrzebę dalszych działań rządu w celu tworzenia miejsc pracy i poprawy usług publicznych. Jednak choć oczywiście ważne jest zwalczanie rasistów i zadowolenie z pozytywnego wkładu, jaki tak wielu imigrantów wnosi do naszych gospodarek i społeczeństw, istnieją mocne i oparte na zasadach moralne i libertariańskie argumenty przemawiające za uznaniem prawa poszczególnych krajów do kontrolowania swoich granic i przepływu migrantów, którzy chcą je przekroczyć.


Po pierwsze powinno być oczywiste, że prawo kraju do kontrolowania swoich granic i ograniczania imigracji jest istotnym elementem jego suwerenności narodowej. Jeżeli nie wolno mu określić, kto może, a kto nie może przekraczać jego granic i osiedlać się w nich lub stać się jednym z jego obywateli, nie może zachować swojego odrębnego charakteru narodowego ani zachować swojej niezależności politycznej. W konsekwencji, jeśli cenimy system międzynarodowy, w którym władza polityczna jest zdecentralizowana, powinniśmy uznać, że masowa niekontrolowana migracja zagraża jej podstawom instytucjonalnym i kulturowym i dlatego należy ją ograniczać.

Drugim i powiązanym argumentem jest to, że demokracje liberalne nie mogą zachować swojej suwerenności, jedności kulturowej, instytucji politycznych i wolności, jeśli otworzą swoje drzwi zbyt wielu migrantom, których przynależność kulturowa, przekonania i wartości zasadniczo odbiegają od przynależności kulturowej, przekonań i wartości wolnego społeczeństwa. Prawda ta jest szczególnie istotna w drażliwej i politycznie wrażliwej kwestii masowej migracji ze świata muzułmańskiego, zwłaszcza w kontekście globalnego wzrostu i rozprzestrzeniania się radykalnego bojowego islamu.


Jak regularnie ujawniają roczne raporty międzynarodowych organizacji monitorujących prawa człowieka, takich jak Freedom House (z siedzibą w Nowym Jorku), większość świata islamskiego jest nękana nietolerancją religijną, przemocą na tle religijnym i tyranią polityczną. Pomimo pewnego pożądanego postępu w niektórych krajach w ostatnich latach, kobiety pozostają w dużej mierze obywatelkami drugiej kategorii, wolność myśli i słowa nie istnieje lub jest mocno ograniczona, a prawa mniejszości religijnych i etnicznych są generalnie deptane. Na przykład w ciągu ostatnich 20 lat około dwa miliony chrześcijan zostało wypędzonych ze swoich ojczyzn na Bliskim Wschodzie.[3] Jednak największymi ofiarami muzułmańskiej przemocy i nietolerancji byli i nadal są inni muzułmanie. Według badania przeprowadzonego w 2007 roku przez amerykańskiego uczonego z Harvardu i eksperta ds. Bliskiego Wschodu, Daniela Pipesa i profesora Gunnara Heinsohna z Uniwersytetu w Bremie (gdzie stoi on na czele Instytutu Porównawczych Badań nad Ludobójstwem im. Raphaela-Lemkina), „około 11 milionów muzułmanów zostało brutalnie zamordowanych od 1948 roku, z czego 35 000, czyli 0,3%, zginęło w ciągu sześćdziesięciu lat walk z Izraelem, co stanowi zaledwie 1 na 315 ofiar śmiertelnych wśród muzułmanów. Dla kontrastu, ponad 90% z 11 milionów, którzy zginęli, zostało zabitych przez współmuzułmanów”.[4]


Podkreślanie tych faktów oraz trudności, jakie stwarzają one dla krajów europejskich walczących o kontrolę imigracji ze świata muzułmańskiego, nie oznacza popadania w islamofobię ani zaprzeczania faktowi, że większość muzułmanów obecnie mieszkających i pracujących w krajach zachodnich żyje w pokoju ze swoimi sąsiadami i wnosi pozytywny wkład do naszych społeczeństw. Chodzi po prostu o zwrócenie uwagi na autentyczny problem polityczny i kulturowy, powszechnie uznawany przez liberalnych muzułmanów i działaczy na rzecz praw człowieka.

Na przykład w marcu 2007 roku odważna grupa muzułmańskich pisarzy i intelektualistów zebrała się na Świeckim Szczycie Muzułmańskim w St. Petersburgu na Florydzie w USA i wydała manifest wolnościowy zatytułowany Deklaracja Petersburga. Stwierdzono w nim między innymi, że: „Nie widzimy kolonializmu, rasizmu czy tak zwanej «islamofobii» w poddawaniu praktyk islamskich krytyce lub potępieniu, gdy naruszają one ludzki rozum lub prawa… Żądamy wyzwolenia islamu z niewoli totalitarnych ambicji ludzi żądnych władzy i sztywnych struktur ortodoksji…”.[5] W podobnym tonie liberalny Muzułmański Instytut Sekularyzacji Społeczeństwa Islamskiego deklaruje w swojej misji, że „Uważamy, że społeczeństwo islamskie było powstrzymywane przez niechęć do poddawania swoich przekonań, praw i praktyk krytycznej analizie ze względu na brak poszanowania praw jednostki oraz niechęć do tolerowania alternatywnych punktów widzenia lub angażowania się w konstruktywny dialog”.[6]


Czy w tym kontekście naprawdę „rasistowskie” lub nieliberalne jest to, że rządy zachodnie starają się ograniczać napływ do swoich krajów dużych fal migrantów, które ze względu na miejsca i kulturę, z których wielu z nich pochodzi, nieuchronnie obejmą potencjalnie rosnącą mniejszość muzułmanów, którzy opowiadają się za prawem szariatu, nie uznają wolności sumienia i słowa, traktują kobiety jako istoty gorsze i nie czują lojalności ani przywiązania do niemuzułmańskich społeczności przyjmujących? Nawet jeśli zignoruje się rosnące zagrożenie terroryzmem islamistycznym i łatwość, z jaką jego zwolennicy mogą obecnie przedostać się do Europy w przebraniu migrantów zarobkowych lub osób ubiegających się o azyl, czy nie ma istniejących i osiadłych muzułmańskich społeczności imigrantów równie zagrożonych wzrostem radykalnego islamu jak reszta z nas – zwłaszcza młodych wyzwolonych muzułmanek, poszukujących wyższego wykształcenia oraz wyboru męża i kariery?

 

Związek między suwerennością narodową a wolnością osobistą

 

Libertariańska argumentacja za suwerennością narodową kończy się wreszcie obserwacją, że skoro pokój, harmonia i tworzenie bogactwa zależą przede wszystkim od dobrowolnej współpracy i przedsiębiorczości osób prywatnych, organizacji i przedsiębiorstw, to znaczy od wszystkich niezliczonych relacji, działań oraz instytucjami społeczeństwa obywatelskiego poza państwem, pokojowy i harmonijny świat wymaga ograniczenia do minimum środków przymusu rządu i zapewnienia maksymalnego zakresu osobistej inicjatywie, wysiłkowi i kreatywności. Może się to wydawać utopijnym marzeniem, biorąc pod uwagę kruchość ludzkiej natury i powszechność tak wielu fałszywych idei i ideologii, ale taki świat ma większe szanse stać się rzeczywistością (przynajmniej częściowo), jeśli istniejące wolne społeczeństwa zachowają (lub odzyskają) ich suwerenność i niezależność, swobodny handel między sobą i współpracę na poziomie międzynarodowym w sojuszach obronnych oraz w dążeniu do wspólnych rozwiązań problemów regionalnych i globalnych. W takim światowym środowisku konkurujących systemów podatkowych, ośrodków władzy i jurysdykcji prawnych, połączonych ze sobą wolnym handlem i podróżami, a także całej gamy nowoczesnych środków komunikacji, osoby prywatne i niezależne instytucje zawsze będą miały więcej przestrzeni do oddechu i większą swobodę działania, niż gdyby byli uwięzieni w świecie monopolistycznych, ponadnarodowych regionalnych bloków władzy lub, co najgorsze, w jakimś monopolistycznym systemie globalnego rządu.

 

Najważniejszym faktem historycznym dotyczącym XX wieku jest to, że więcej ludzi, w tym 170 milionów, zginęło w wewnętrznych represjach pod rządami tyrańskich władców i rządów, niż we wszystkich wojnach razem wziętych.[7] Mając to na uwadze, żaden prawdziwy przyjaciel wolności nie powinien mieć jakichkolwiek wahań w przeciwstawianiu się błędnemu idealizmowi tych, którzy wierzą że zniesienie suwerenności narodowej doprowadzi do lepszego świata.

 

[1] Czytelnicy, którzy mogą kwestionować moralną legitymację Deklaracji Balfoura i ogólnie syjonizmu, powinni przeczytać moją publikację internetową W obronie Izraela: kluczowe fakty na temat konfliktu arabsko-izraelskiego (32 strony), zamieszczoną na stronie https://selfeducateamerican.com, lub dostępną na życzenie autora w formacie pdf.

[2] Dr Alan Sked, Good Europeans? (Londyn: the Bruges Group, Occasional Paper 4, listopad 1989).

[3] Po więcej szczegółów zob.: op cit, In defence of Israel, s. 26.

[4] Szczegółowe informacje można znaleźć na http://www.danielpipes.org/4990/arab-israeli-fatalities-rank-49th

[5] Pełen tekst Deklaracji można przeczytać na http://www.centerforinquiry.net/isis

[6] Ibid. po więcej szczegółów.

[7] Po więcej szczegółów zobacz: R.J. Rummel, Death by Government (Transaction Publishers, USA, 1996), i Czarna księga komunizmu

Znajdziesz nas tutaj!