W Anglii najpierw był Cromwell i rewolucja. Przetoczyły się wojenne burze, ścięto króla, nastała dyktatura a wraz z tymi wichrami pojawiły się awangardowe myśli sięgające antyku i saksońskiej tradycji angielskiej. Chciano zrzucić feudalne prawo monarchy i jego świty, oparte na boskim pochodzeniu; żeby ten, który rządzi, był jednym z ludu angielskiego, spośród Anglików i Sasów, jak za starożytnych przednormańskich czasów.
Pamiętano Alfreda Wielkiego, który nie przypominał feudalnego króla, ale raczej wodza demokracji wojennej. Pierwszy spośród ludu, a nie władca osadzony z innego świata, niczym faraon; król tłumaczący łacinę na język ojczysty dla współrodaków, a nie odgradzający się nią i tworzący przepaść między stanami; król zrodzony pośród nas, z naszej krwi, tradycji, naszych kobiet, któremu lud mógł uścisnąć dłoń, a na zgromadzeniach najprzedniejsi mogli doradzić.
Zapewne to był wyidealizowany obraz tejże „starożytnej konstytucji” czasów saksońskich, w którą wierzyli zwolennicy Cromwella, a potem wigowie. Niemniej zawarty jest tam ważny problem pochodzenia władzy, który jeszcze przed rewolucją zauważył Thomas Hobbes. W „Lewiatanie” dostajemy odpowiedź, że wszelka władza pochodzi od ludzi i jest umocowana umową społeczną.
Kolejnym aspektem angielskiej rewolucji były reformy społeczne i ustrojowe. Wraz z Cromwellem pojawiły się rozmaite radykalne grupy reprezentujące interes biedoty, jak lewelerzy, diggerzy, ale także angielska klasa średnia: kupcy, handlowcy, drobna szlachta i właściciele ziemscy. Wszyscy mieli swoje aspiracje do wolności i godności osobistej, zyskania ochrony przed autorytarną władzą jednego człowieka.
Zamiecie rewolucji i wojen domowych ostatecznie przetoczyły się przez Albion. Po śmierci dyktatorskiego Cromwella, upadli też finalnie absolutystyczni Stuartowie. W 1689 roku Anglia razem ze Szkocją weszły na ścieżkę stabilizacji politycznej, która od końca XVII w. do początków XX wieku uczyniły Wielką Brytanię czołowym mocarstwem świata.
Jakie to jeszcze czynniki zadecydowały o niebywałym angielskim postępie? Właśnie wtedy na scenę polityczną powstającego Zjednoczonego Królestwa wchodzą wigowie z kontynuacją republikańskich zapędów Okrągłogłowych. Okrzepnięci po rewolucji, z przyswojoną myślą Locke'a, Sidneya czy Hobbesa, zaczęli wcielać w życie ich idee w nowym ustroju gabinetowo-parlamentarnym.
Wigowie nie byli radykalnymi demokratami, daleko im było do myślenia o powszechnej emancypacji. Stanowili często średnią klasę właścicieli ziemskich, który stali w opozycji do królewskiego skrzydła torysów. Gruntownie wykształceni i oczytani zaczęli reprezentować angielską elitę. Pragnęli wprowadzić nowe uniwersalne zasady dla postępu, z prymatem własności, edukacji, pozytywnego rozwoju dla jednostki, jej ochronę przez prawo; w kontrze do torysów, zastygłych w postfeudalnym gorsecie anglikańskiego klerykalizmu i królewskich fanaberii.
Wsparli naukę, handel, technologię. Racjonalistyczne i żądne wiedzy, nowinek technicznych frakcje wigów otwierały Anglię i Szkocję na rewolucję przemysłową i bycie jej pionierem. Doceniali inicjatywę gospodarczą i przedsiębiorczość w warunkach poszerzającej się wolności. Rozwój kapitalizmu stał się m.in. pochodną wigowskiego myślenia. Pewną pogardą darzono wszelkie fundamentalizmy, przesądy, nieracjonalności, zaślepienie religijne, zwłaszcza o podłożu mistycznym.
Nasuwa się wniosek o kształtującym się świecie liberalnym. Byłoby to jednak zbytnie uproszczenie. Wigowie rozumieli postęp inaczej niż dzisiejsi liberałowie, których wiele wspólnego połączyło z lewicą.
W przeciwieństwie do liberałów, wigowie dostrzegali duże różnice między ludźmi i nie wpadali w pułapkę autonomii i wolności dla abstrakcyjnej jednostki. Człowiek, jako jednostka, był dla wigów umocowany bardziej w konkretnych strukturach społecznych, związany zarówno z historią jak i tradycją. Podkreślali to zwłaszcza pisarze pośrednio związani z wigami, jak David Hume czy Edmund Burke.
Wigowski postęp nie mógł wówczas, jak również nie mógłby kiedykolwiek dokonać się bez samoświadomości w ojczyźnie i otaczającej rzeczywistości. Nie marzyli oni, jak liberałowie o świecie międzynarodowym/internacjonalistycznym z prymatem praw człowieka, ale podkreślali swoją brytyjską tożsamość i pragnienie zachowania przewagi dla ojczyzny. Możemy śmiało powiedzieć, że gdyby wigowie przenieśli się do XXI wieku, byliby reakcyjnymi i narodowymi liberałami, a współcześni (lewicowi) liberałowie wyrzuciliby ich na margines alt-right'u.
Zatem świadomość polityczna wigów zawierała silny komponent narodowy. Nie pochwalano tyle abstrakcyjnej jednostki ze swoimi prawami, ile konkretnego Anglika czy Szkota, będącego częścią brytyjskiej tożsamości, posiadającego własne zdolności, własne dziedzictwo, wychowanie i społeczne pochodzenie.
Dopiero mając tę brytyjską świadomość siebie, swoich możliwości i ojczyzny, jednostka miała korzystać z wolności, ale nie wolności kosmopolitycznej, nie równościowej, tylko wolności brytyjskiej, wynikłej z praw i obowiązków, nad którymi czuwała Wielka Brytania ze swoim parlamentem, rządem i prawem.
Rozumiano, iż nikt z mas ludzkich nie jest tylko człowiekiem i żaden człowiek z tych tłumów nie jest też taki sam. Zatem wigowie realizowali postęp umocowany w swym pochodzeniu i tradycji. Chciano dojść do ideału jednostki jako wielkiego Brytyjczyka dokonującego odkryć i przełomów dla ojczyzny i świata, a nie abstrakcyjnego, niemal bezosobowego człowieka.
Podobnie zapatrywano się na kwestię egalitaryzmu. Dążono do równości wszystkich przed prawem, nie zaś zrównywania klas, stanów czy społeczności. Różnice w ramach gatunku ludzkiego miały wynikać z natury. Postęp wigów objawiał się w walce z niewolnictwem czy w szerzeniu tolerancji religijnej, w tym w naprawianiu antykatolickich błędów po Cromwellu. Zatem chodziło np. o uwolnienie czarnoskórych bliźnich, poszerzanie równości wobec prawa dla wszystkich Brytyjczyków (w tym społecznie upośledzonych katolików i Irlandczyków) nie zaś o powszechną emancypację mas, znaną zwłaszcza z XX wieku.
Szlachetne cele wigów nie miały lewicowo–liberalnego charakteru opartego o sterylne i często totalne, bezkompromisowe podejście do problemów społecznych i międzynarodowych. Wigizm pozostał elitarny, pragmatyczny, reprezentowany przez bardzo wykształcone środowisko angielskich ziemian, kupców, czy przemysłowców. Zanim został wyparty przez liberalizm, tworzył szanse dla najlepszych w Wielkiej Brytanii.
Dziś wigowie popieraliby dalej innowacje, handel, rozwój miast. Nie baliby się sztucznej inteligencji czy udoskonalenia innych przełomowych technologii, jak elektryczne samochody lub kryptowaluty. Wigami byliby wszyscy ci, którzy będąc zafascynowani naukami ścisłymi, braliby największe talenty na uczelnie wyższe. Tylko nie byłoby to „dziewczyny na politechniki”, czy „parytety dla czarnoskórych”. Jeśli okazałoby się, że 100% nowych studentów matematyki jest heteroseksualnymi, białymi żydowskimi mężczyznami zapewne żaden z wigów nie wniósłby nic przeciwko pod warunkiem, że żydowscy kandydaci osiągnęliby najlepsze wyniki na egzaminach i mieliby asymilować się z korzyścią dla Wielkiej Brytanii.
Postęp wigów nie dotykałby tego, czego pragną dziś zdegenerowani liberałowie. Kogo miałaby obchodzić czyjaś tożsamość płciowa, gdy tysiące kobiet i dzieci padają ofiarami przemocy i handlu. Wig walczyłby dalej ze współczesnym niewolnictwem, tak jak dawniej wstawił się za czarnoskórymi braćmi. Zamiast szerzenia dewiacji, zaburzeń psychicznych i społecznych wśród dzieci, wigowie wycofaliby wszystkie publiczne środki z agend LGBTQ+ i przeznaczyli te środki na medycynę, aby dokonać przełomów w leczeniu trudnych chorób wśród najmłodszych. Inkluzywność oznaczałyby dla nich namacalne, mierzalne efekty poszerzania dobra i realnej policzalnej korzyści dla rodaków i innych ludzi, a nie humanistyczne zaklinanie rzeczywistości na gruncie nauk społecznych.
Tak jak w XVIII wieku pozostaliby oświeceniowi, racjonalni, dość sceptyczni wobec zorganizowanych religii. Zamiast łożyć na budowę pięknego kościoła, czy konkurować na wielkość murów świątyń i posągów Jezusa, woleliby sfinansować program kosmiczny, aby przebić niebo i wysłać rodaków w kosmos. Badać to, czego jeszcze nikt nie zbadał. A najlepiej ustanowić nową brytyjską kolonię na Marsie.
Nie odżegnaliby się od korzeni, jak lewicowcy i liberałowie. Woleliby długofalowo budować ojczyznę poza Unią Europejską i jej irracjonalnym, zideologizowanym zamordyzmem. Pozostaliby w swoim postępie osadzeni w brytyjskim duchu i na brytyjskiej ziemi.
Nie szukaliby nietzscheańskiego nowego człowieka, ani nie ustalali heglowskiego celu historii.
Liberałowie, socjaldemokraci marzący o internacjonalizmie i dalszej emancypacji nie znaleźliby wspólnego języka z wigami. Już prędzej idea narodowa związałaby dziś wigizm.
Lekcją wigowską dla współczesnej prawicy zabłąkanej w bańkach teorii spiskowych może być: logiczność, intelektualizm, oczytanie, chłód rozumu i emocji. Zamiast oglądać krótkie, głupiutkie filmiki wątpliwej jakości ekspertów w mediach społecznościowych o płaskiej ziemi, spisku firm farmaceutycznych, zaplanowanym koronawirusie przez CIA, albo kolejne prymitywne, wrzeszczące memy „masakrujące lewaków”, wig zaproponowałby wziąć książkę naukową do ręki albo pograć w szachy.
Wigowska trzeźwa i otwarta na świat postawa wydaje się nawet panaceum na bolączki szurniętej prawicy (szurii), miotającej się od syndromu oblężonej twierdzy, przez fundamentalizm, aż po absurdalne przesądy i teorie spiskowe.
Walka z lewactwem nie może się bowiem opierać na teoriach antyszczepionkowych, bajkach o szatańskich masonach, ale na ostrzu inteligencji, osiąganiu intelektualnej, umysłowej przewagi.
Zatem niech lewactwo głosi sobie genderyzm, woke’izm, inkluzywność. Pójdźmy śladem wigów, jak nauczyć się wydajniej korzystać ze sztucznej inteligencji, zdobyć przewagę na gruncie nauki, technologii, tego co jest namacalne i policzalne, a następnie skutecznie użyć.
Niech zwyciężą lepsi z pożytkiem dla ojczyzny. Tym razem niech to wreszcie będzie Polska.
Łukasz Gustaw Powierża
Znajdziesz nas tutaj!