W kolejną obchodzoną przez nas rocznicę Nocy Listopadowej, która rozpoczęła naszą trwającą niemal rok wojnę o niepodległość z Rosjanami, postanowiłem pokrótce przypomnieć dokonania postaci w pewnym sensie siedzącej w cieniu jej wydarzeń, a jednak bez której nie dałoby się podtrzymać ówczesnej walki. Mowa tu oczywiście o Franciszku Ksawerym Druckim-Lubeckim, ministrze skarbu Królestwa Kongresowego, który zbudował jego silne zaplecze gospodarcze.
Udało mu się wynegocjować bezcłowy import zasobów z imperium, co umożliwiło tanią produkcję dóbr przeznaczonych na eksport. Do 1825r. prowadził z Prusami wojnę celną, w związku z czym był inicjatorem budowy kanału augustowskiego, który miał na celu uniezależnić handel rzeczny od pruskich opłat. Kanał do dziś jest najbardziej znaną inwestycją Kongresówki. W ostatnich latach swoich rządów utworzył Towarzystwo Kredytowe Ziemskie i Bank Polski, przewodził również programowi wyprzedaży nierentownych państwowych gruntów rolnych.
Za jego kadencji rządowy budżet i Bank Polski notowały nieprzerwane zyski. Ten pierwszy utrzymywał się w coraz większej mierze dzięki tzw. podatkom pośrednim, które były prekursorami dzisiejszego VAT-u. Przychód z nich wynosił w 1829r. 1/3 całości dochodu państwa. Dzięki tak zręcznej polityce finansowej Druckiego-Lubeckiego państwo było w stanie przeznaczać nawet do 40% swojego bużdetu na armię.
Do roku 1830 minister prowadził program uprzemysłowienia kraju. Największe sukcesy odnosił przemysł tkacki, ze względu na imperialne ograniczenia oparty na lokalnie produkowanej wełnie. Choć w przemyśle metalurgicznym i chemicznym (kopalnie siarki) pracowało niespełna 7 tys. robotników, to wytwarzane były dzięki nim roczne zyski rzędu 5 mln złotych. Jest to wynik imponujący patrząc na niewielkie zasoby naturalne, jakimi dysponowało okrojone Królestwo.
Uprzemysłowienie działo się jednak kosztem losu rolnictwa. Większość majątków ziemskich była od lat zadłużona u pruskich pożyczkodawców, a wspomniane Towarzystwo Kredytowe Ziemskie preferowało klientów zajmujących się hodowlą owiec ze względu na strategiczne postrzeganie (odzież dla wojska) tej gałęzi gospodarki. W większej części Królestwa, a szczególnie za prawym brzegiem Wisły, chłopstwo pozostawało w zacofaniu technicznym i kulturalnym. Do tej pory nie przeprowadzono zdecydowanej akcji jego uwłaszczenia, mimo że w Wielkopolsce pod pruskim zarządem odbyło się to już w 1823r. Szkoły ludowe nie były rozwijane – popadały w stagnację lub wręcz w ruinę.
Choć minister był bardzo zdolnym politykiem, trzeba wziąć poprawkę na to, że stał w opozycji do powstania. Po Nocy Listopadowej został członkiem Rady Administracyjnej Królestwa. Resztę swojego życia spędził w Rosji, będąc członkiem jej Rady Państwa. Można przypuszczać, że pobłażliwość Druckiego-Lubeckiego wobec carskich represji była spowodowana jego wdzięcznością za odebraną za młodu naukę w zdyscyplinowanym, elitarnym Korpusie Kadetów.
Jak widać, Franciszek Ksawery Drucki-Lubecki nie był postacią jednoznacznie pozytywną. Postawę lojalistyczna wobec cara da się jednak wytłumaczyć wspominaną osobistą wdzięcznością czy perspektywą prowadzenia „realistycznej” polityki; dziś żyjący Polacy patrzą głównie z perspektywy doświadczenia rosyjsko-bolszewicko-barbarzyńskich horrorów, których ówcześni lojaliści doświadczyć nie mogli. W mojej opinii minister istotnie się przyczynił do rozwoju gospodarczego ziem zaboru rosyjskiego; na pierwszym miejscu nie stawiał interesu cara, lecz państwa którego gospodarką zarządzał.
Drugą część niniejszego artykułu – co dla czytelnika jest zapewne niespodzianką – stanowi tekst Adama Heydla pod tytułem Sto lat temu. Znamienne jest to, że on sam ukazał się równo sto lat temu (1924) w Głosie Narodu. Heydel skupia się w nim bardziej na przedstawieniu różnych ocen co do poczynań Lubeckiego niż na nich samych. Poznanie perspektywy sprzed wieku może być dla obecnego czytelnika ciekawym doświadczeniem, także poniżej oddaję głos naszemu prekursorowi.
S. P. Pszczółkowski
Wszyscy mi pomagają, jak mogą"[1] pisał Lubecki w listopadzie 1821 roku; w kilka dni jednak po tym wyznaniu, godnym takiego jak on optymisty, wyrywają mu się spod pióra znaczące słowa: „Ja pewny jestem, że w końcu wszyscy będą przeciw mnie" (s. 118), Przeczucie go nie myliło. Doznał losu wszystkich ministrów skarbu, którzy dążą stanowczo do naprawy finansów.
W późniejszych listach coraz częstsze bywają wzmianki o głośnych skargach na nieznośny ucisk fiskalny" (s. 118); „Jakby na dane hasło patriotyczni Kaliszanie i wytykani przez nich palcami najgorsi serwiliści prześcigali się wzajemnie w szarpaniu niepopularnego ministra, a po średni odcień opinii, w całym kraju przeważający, z budującą harmonią wtórował zjadliwym wyrazom oburzenia" (s. 118-119). Nikt nie wątpił, że kraj jest nad brzegiem przepaści. Namiestnik Królestwa wielki książę Konstanty upomniał Lubeckiego stanowczo, żeby struny zbytecznie nie przeciągał" (s. 119). Statysta dużej miary, książę Adam Czartoryski, pisał do niego 10 lipca 1824 roku: „Znam dobrze, mój książę kochany, ze niewiele dbasz o popularność, kiedy w sercu swoim jesteś przekonany, że wszystko czynisz, co można, dla dobra ojczyzny, lecz nie wiem, czy jesteś czy możesz być zupełnie uwiadomionym o prawdziwym stanie kraju Powodowany przywiązaniem moim do Ciebie nie ukryję (...)" - tu ta wodził się książę Adam szeroko nad opłakanym stanem ekonomicznym Królestwa i nad koniecznością ulżenia nacisku śruby fiskalnej. A filozof i mędrzec Staszic tak go charakteryzował: „Ten człowiek nie ma żadnego wyobrażenia o ekonomii politycznej, o rządzie konstytucyjnym, ma bystrość pojęcia, nie ma nauki, mało czytał, a zarozumiały o finansach, i uparty, i ślepe naśladowanie urządzeń rosyjskich mniema być najwłaściwszą sztuką rządzenia".[2]
Kiedy zaś już dzieła swego dokonał bezprzykładną energią i pracą, oto jak charakteryzowali je współcześni mu luminarze. „Zapełnienie nagle, prędkie, dostatnie Skarbu przez księcia Lubeckiego ani nie stało się przez cud, ani nie było skutkiem geniuszu; śmieć tylko zabrać wszystko wszystkim, nie szanować nigdzie i w nikim własności, prawnie i nieprawnie zagarniać wszystkie fundusze i koncentrować je w jednym punkcie (...) wszystkie kasy na jedną zamienić, tym sposobem nie geniusz, ale najprościejszy byle śmiały urzędnik mógł napełnić Skarb pieniędzmi" (s. 143-144)-taki sąd wydał sędziwy, dostojny, pełen poloru i nauki Kajetan Koźmian, a płomienny, namiętny Mochnacki formułował go krótko: „wziąć skąd wziąć - oto klucz całej sztuki finansowej Lubeckiego" (s. 144).
Historia wydała inny wyrok. Razem z Julianem Dunajewskim „mały książę" stał się zaprzeczeniem urągowiska o polnische Wirtschaft. Legenda, która w złotą aureolę ubiera przeszłość, wyniosła go tak wysoko, że zestawienie z nim dzisiaj któregokolwiek z mężów stanu wydaje się opinii publicznej niemal bluźnierstwem. Toteż rezultaty jego pracy były imponujące: „Zastał kasy puste, zostawił w nich trzydzieści milionów. Zastał skarb przywalony deficytem, zostawił aktywa pięćdziesięciu milionów. Gdzie w budowie Królestwa Kongresowego był otwarty wyłom najłatwiejszego przystępu, tam w najkrótszym czasie, z największym wysiłkiem, osobistą inicjatywą on tworzył najmocniejszy punkt obronny".
Zycie gospodarcze rozkwitało bujnie: „W roku 1812 wyrobem sukien w Królestwie zajmowało się nie więcej nad sto warsztatów tkackich, wyrabiających niewielką ilość grubych towarów wełnianych; w roku 1829 istniało 6 tysięcy warsztatów (...). W tym czasie podniosły się Łódź, Zgierz, Ozorków, Tomaszów, Pabianice. Kiedy dawniej dla samego wojska sprowadzano corocznie sukna z zagranicy za dwa miliony złp., teraz wojsko polskie ubierano wyłącznie suknem polskim. (…) W krótkim czasie wywóz tego towaru do Rosji wzrósł w czwórnasób”.[3]
Postęp był zresztą wszechstronny: „na miarę zachodnioeuropejską rozwijało się górnictwo i hutnictwo". Lubecki wykonywał swój „wielki plan”: „puszczono w ruch prace przygotowawcze, roboty niwelacyjne, przemiany wód, stawy zapasowe, kanały, uspławnienie rzek, wały, składy, drogi bite”.[4] „I rolnictwo odżyło. Szlachcic nie potrzebował sprzedawać zboża za bezcen handlarzowi z sąsiedniego miasteczka, jeżeli go nie stać było na koszta spławu do Gdańska czy do Elbląga. Bank polski (dzieło Lubeckiego) dawał zaliczki na produkty rolnicze, w drugim roku przystąpił do rozwinięcia interesu komisowego, jął się budowy magazynów zbożowych, a w roku 1830 rozpoczął szerszą akcję w sprawie organizacji handlu zbożem na wielką skalę. W roku 1825 założył Lubecki Towarzystwo Kredytowe Ziemskie". Nie od razu doczekało się ono uznania: „po założeniu Towarzystwa Kredytowego, w szerokich kołach obywatelstwa zapanowała rozpacz. (...) Załamywano ręce, dosyć źle było dotąd, teraz Lubecki swoim systemem kredytowym zrujnuje do reszty kredyt, wtrąci Królestwo w przepaść..." (s. 369). Wkrótce potem zostało ono uznane za jedną z najważniejszych dźwigni rolnictwa, za chlubę i ozdobę ziemiaństwa w Kongresówce.
Takie były rezultaty dziesięcioletniej zaledwie pracy księcia-ministra. Położył najgłębsze fundamenty pod dobrobyt społeczeństwa, dal impuls do tego rozwoju kraju, który przetrwał wszystkie katastrofy polityczne, jakie nawiedziły Królestwo. Zamierzał dzieło na większą jeszcze skalę. Pod hasłem „przez finanse kraj nie zginie" podjął pracę uniezależnienia Królestwa od Rosji. Jedyny to plan, w wykonaniu którego przeszkodziła mu historia. Poza tym odnosił tryumf po tryumfie. Sam mówił, że sekret jego powodzenia to gorliwość, pracowitość i wiele szczęścia, dużo uporu i niemało zuchwałości" (s.113). Szczęście istotnie sprzyjało temu „niepoprawnemu optymiście", jak go nazwał Smolka. Ale osobiste wartości przede wszystkim zdecydowały o wszystkim, co zdołał dokonać. Te wartości właśnie doceniła dopiero historia: „wszystkich podwładnych zagrzewała ta Lubeckiego szczera, serdeczna troska o dobro Skarbu, klasyczna diligentia boni patris familias, gorliwość, która mu sen odbierała. (...) I właśnie nie co innego, jak ta ojcowska dbałość o grosz publiczny, rozmnożona następnie w karnym zastępie oddanych ministrowi współpracowników: to była główna, potężna dźwignia, którą do takiej pomyślności podniósł się Skarb Królestwa" (s. 147) tak mówi o Lubeckim Stanisław Smolka, a Szymon Askenazy powiada: „W tym, co zrobił dobrego, nikt nie był zdolen go zastąpić (...). (...) był człowiekiem tego gatunku, jakich zawsze mieliśmy najmniej, a bez których obejść się niepodobna. Był człowiekiem teraźniejszości i czynu".
Ale prawda! Poznali się na nim współcześni - obcy. Dygnitarz rosyjski Mordwinow stawiał go na równi z Sullym, Colbertem, Pittem i cesarzowi Mikołajowi na ministra finansów polecał... Bo też nie doznał ciężkiej ręki Lubeckiego. Dla swoich bowiem był wciąż bardzo przykry i trudny do zniesienia. Barzykowski nawet, „w sądzie o Lubeckim chyba ze wszystkich najsprawiedliwszy" (Smolka), nie mógł się pohamować, gdy pisał o jego podatkowych zarządzeniach: „Był to prawdziwy rabunek, łupież fiskalna, wpłynęły znaczne sumy, ale kraj zubożono, Lubecki odarł kraj, aby go potem wzbogacić" (s. 133).
Takie to sto lat temu mieli nasi pradziadkowie zmartwienia.
[1] Stanisław Smolka, Polityka Lubeckiego przed powstaniem listopadowym, Warszawa 1907, s. 118.
[2] Pamiętniki Kajetana Koźmiana obejmujące wspomnienia od roku 1780 do roku 1815. Oddział II obejmujący wspomnienia od roku 1809 do roku 1815, Poznań 1858, s. 248
[3] Szymon Askenazy, Dwa stulecia XVIII i XIX, badania i przyczynki, Warszawa 1903, s. 325
[4] Natalia Gąsiorowska, Początki wielkiego przemysłu polskiego [właść. Les origines de la grande industrie polonaise au XIX siecle, przyp. wyd.]
Znajdziesz nas tutaj!